GŁĘBOKO POD PIACHEM
NABÓR TRWA!
(...) Mała, pustynna kraina Solidinu, leżąca u podnóża Everenii,
tocząca z tym mocarstwem boje wieczne, a wyrównane.
Półwysep ten obmywany jest z trzech innych stron wodami wszechoceanu,
nie poddał się nigdy gwałtom, a ciągłość jego rodów królewskich
sięga siedmiu stuleci.
Lorandia, na czele z moim przewielebnym, godnym czci i uszanowania
jaśnieksięciem, handluje od pokoleń z tym małym xięstwem.
Któż zdoła pojąć sekret tego skrawka pustyni? Wszak słynie on (z tego),
że magia dla jego mieszkańców jest tajemnicyją, a w czasie walki polegają jedynie na swych
zakrzywionych z finezyją mieczach.
Jak się stało, że żyjąc tak blisko, wciąż są dla reszty kontynentu nieodgadnioną zagadką?
Sentos nikomu o tym nie objawił (...)
Waclus Obieżyświat, kartograf królestwa Lorandii, na prośbę jaśnieksięcia Kahyr, Barlanusa.
***
Ghwaat'khat, miasto umarłych, nazywane przez ludzi z Solidinu Katakumbami. Słońce, tarcza Herum, które męczyło przez cały dzień swym żarem te niegościnne strony, zachodzi teraz nad Wielkim Kanionem. Jeśli nie liczyć wędrówki tego Wielkiego, Dającego Światło, można by odnieść wrażenie, że czas stoi tu w miejscu. Wydłużające się, krwiste cienie wysokich budynków pochłaniają coraz większą część miasta. Odwieczny, powolny ruch światła i ciemności, w mieście, gdzie istnieje tylko śmierć. Nawet najcichszy szmer wiatru nie zabrzmiał w tych stronach od długich, długich lat. Dumne Dżinny zostawiają to miejsce same sobie. Podróżni z dalekich stron, lecący wysoko sęp czy sprytna żmija, każdy omija to miejsce szerokim łukiem, wiedząc, że na nikogo nie czeka tutaj nic dobrego. Na nikogo nigdy nie czekało. A to umarłe miasto stojące w środku nieprzebytej pustyni od niepamiętnych czasów stoi pogrążone w Ciszy. Tego wieczoru jednak coś naruszyło Ciszę i odwieczny cykl powolnej przemiany. Ktoś wszedł do miasta. Jakiś śmiertelnik w białych szatach. A tam, gdzie pojawiają się śmiertelnicy, odwieczne, powolne cykle przemiany mają skłonność do nabierania tempa...
***
-No, dalej poczwaro! Pokaż, czy naprawdę atakujesz tak dobrze, jak mówią - Hergon klął i śmiał się z potwora, ale w środku czuł się poskręcany. Nigdy wcześniej nie walczył z takim monstrum, a teraz nie mógł już się cofnąć. Kilka dni wcześniej podpisał swoją krwią kontrakt na oczyszczenie tego małego miasta ze szkodników. Nie słyszał wcześniej o wielkich Struglakkach w tych stronach, dlatego przyjął, że przyjdzie mu się zmierzyć z wyrośniętymi szczurami, tygrysami pustynnymi, czy ostatecznie, z jakimiś bandytami. Jednak wielka, krwiożercza, pustynna dżdżownica to co innego. Hergon nie słynął jednak z wykręcania się z powierzonego mu zadania, a z zostawiania za sobą pociętych w plastry przeciwników; dlatego wyjął swoje sejmitary, ryknął z gniewem, by dodać sobie animuszu i ruszył na bestię. Piasek jest zawsze zmorą dla pieszych wojowników. Jednak nie dla Hergona. Ten wojownik miał nogi z żelaza i w równym, szybkim tempie przedzierał się do przeciwnika. Struglakk czuł się z kolei w piasku jak ryba w wodzie. Zwinął w krótkiej chwili swoje olbrzymie ciało, wzniecając tumany kurzu. Czekał. Troje czarnych oczu wwiercało się z uwagą w swoją nową zdobycz. Gdy Hergon był o dziesięć kroków od potwora, ten przypuścił atak swoimi kłami. Hergon skoczył w jamę gębową potwora, zamachnął się znad pleców sejmitarami i ciął w czubki kłów. Nagły ból przeszył gigantyczną dżdżownicę. Zadrżała, wywinęła się i zamachnęła ogonem w wojownika. Ów widział zbliżające się na przeciwko niego cielsko, które miało go wyrzucić na daleką pustynię. Naprężył się, trzymając przed sobą w prostych rękach sejmitary. Chwila, jakich wiele. Najbliższe trzy sekundy zadecydują o tym, czy będzie mógł jeszcze trochę pożyć. Jeśli nie, jakiś inny śmiałek niebawem zajmie jego miejsce, a on, szybko przez wszystkich zapomniany, będzie szkieletem przykrytym piachem gdzieś na pustyni... Stworzenie doprowadziło swój atak do końca, zdaje się, nie czując nawet bólu. Gdy kurz opadł, Struglakk wpatrywał się w nieboskłon, gdzie powinien teraz lecieć jego wróg. Niebo było jednak czyste, a na nim, oprócz kilku sępów, nie było żadnego lecącego człowieka. Nagle Struglakk poczuł, gdzie jego wróg się znajduje. Poczuł to na swoim lewym boku. Hergon biegł wzdłuż ciała poczwary, zanużając coraz głębiej w jej ciele jeden z sejmitarów. Biegł tak szybko, że zanim Struglakk przypuścił kolejny atak, wnętrzności zaczęły wypływać z jego wnętrza. Hergon zobaczył, że paszcza potwora znów się do niego zbliża. Potężne zębiska przybywały, by rozszarpać Hergona na kawałki. Potężny wojownik z ostatnim, desperackim ruchu ciął jeszcze raz w brzuch stwora, wpadając na pewien szalony pomysł. Ludność miasteczka z nadzieją wpatrywała się w walkę, która toczyła się na horyzoncie.